[Opowiadanie] Mamy czas
W działach: Opowiadania | Odsłony: 66To wydarzyło się niedawno. W ostatnim tygodniu. Kilka ulic stąd. W firmie produkującej podpisy. Nie była to zwykła firma. Miała misję. Jej celem było tworzyć najlepsze podpisy na rynku. Codziennie setki pracowników siadało przy swoich boksach z komputerami, pracowało po teoretycznie osiem ale wielu po dziesięć i dwanaście godzin w pocie czoła, by mogły powstać tysiące dokumentów na których zostaną złożone podpisy tak bardzo cenione na całym świecie.
- Nienawidzę tej roboty! – powiedział siedzący przy boksie 514 Marcel.
- Mówisz to prawie codziennie. – zauważył Serafin, popijając kawę w boksie 513.
- Zobaczysz wkrótce założę własną firmę i będę wolny.
- Ja bym nigdy nie zamienił bezpieczeństwa naszej pracy na własną działalność.
- Bo nie masz jaj Serafin. Kto nie ryzykuje ten nie pije Piccolo.
- Gadasz tak od lat a jeszcze nic w tym kierunku nie zrobiłeś mądralo!
- Najpierw muszę wymyślić logo mojej firmy i wiele innych rzeczy.
Wtem przy boksie 450 pojawiła się urocza blondynka. Marzena, najpiękniejsza dziewczyna na Sali, robiąca niemal artystyczne podpisy.
- Eh – westchnął Serafin.
- Wzdychasz do niej od dwóch lat. Zagadaj do niej w końcu, kto nie ryzykuje ten nie pije Piccolo..
- Tak. To znaczy nie. To znaczy, jutro to zrobię.
- Ej tam, Marcel, Serafin, nie gadajcie tylko pracujcie. Podpisy same się nie zrobią.
- Tak szefie – odpowiedzieli wspólnie.
Była godzina 22:00. Marcel i Serafin żegnali się właśnie przed blokiem w którym mieściło się ich miejsce pracy. Serafin pojechał swoim samochodem. Marcel miał do swojego domu blisko. Poszedł więc piechotą. Cały czas rozmyślał jak to będzie gdy założy swoją firmę. Marzył o tym ile pieniędzy zarobi. O tym, że będzie robił to co kocha. O tym, że już nikt nie będzie mu rozkazywać i mówić kiedy może wyjść na przerwę a kiedy nie, kiedy może zrobić sobie wolne a kiedy nie. Noc była ciemna, bezksiężycowa. Na niebie chmury zakryły wszystkie gwiazdy ciepłą pierzynką. Marcel przez całą drogę miał głowę w tych chmurach. Do tego stopnia, że nie zauważył otwartej studzienki kanalizacyjnej na chodniku, wpadł do niej a jako że był gruby to się zaklinował. Przez całą noc musieli go strażacy wyciągać.
Dwa dni po tym wydarzeniu Serafin siedział w swoim boksie 513 i nie mógł się skupić na pracy. Cały czas myślał o Marcelu. A co gdyby coś mu się stało? Już nigdy by nie założył swojej firmy. Nie zauważył nawet gdy podeszła do niego Marzena.
- Wyglądasz na smutnego Serafin. Chcesz pogadać? – zapytała.
Jej cichy wielbiciel spojrzał na nią jakby niedowierzał w to co widzi. Jakby zobaczył anioła grającego na ukulele. Właściwie to widoki były bardzo zbliżone.
- Nie. To znaczy tak. To znaczy tak! Poczekaj, nie odchodź zaraz wrócę, zaraz będę!
Serafin wstał gwałtownie od swojego boksu i nie zważając na to, że jeszcze nie było czasu na przerwę, nie zważając na swojego szefa wybiegł z Sali. Nie czekał na windę pobiegł schodami. Wybiegł z budynku. Biegnąc po chodniku potrącił dwójkę ludzi, niemal przeskoczył przez jezdnię, aż w końcu wtargnął do kwiaciarni.
- Poproszę bukiet najpiękniejszych róż jakie pani ma, tylko szybko! – wykrzyknął.
Chwycił za bukiet i ruszył z powrotem, motyle w brzuchu dodawały mu swoich skrzydeł, nie miał czasu na czekanie na światłach, wbiegł na pasy, usłyszał przemiłą dziecinną muzyczkę ding di ring ding ding a potem ostry dźwięk klaksonu, to samochód rozwożący lody właśnie go potrącił rozsypując róże po całej ulicy. Mając więcej szczęścia niż rozumu, poturbowany i potargany, wstał, zebrał kilka połamanych róż i ruszył w kierunku biura.
W końcu utykając, w porwanej koszuli i ubłocony, trzymając połamane róże podszedł do boksu nr 450 gdzie siedziała Marzena.
- Boże co ci się stało?!
- Ktoś chyba chce mi dać znać, że nie mam wcale tyle czasu by ci coś ważnego powiedzieć.